Kultura wschodu różni się od kultury zachodniej pod wieloma względami, jednak w pewnej części niczym się nie różnią. To co jest identyczne w każdym zakątku kuli Ziemskiej to ludowe podania o bohaterskich wyczynach, niepokonanych wojownikach, duchach i siłach nadprzyrodzonych. Ciekawią nas opowieści o bohaterach nam zupełnie nieznanych, a w naszej historii jest mnóstwo rzeczy których nie znamy a są równie ciekawe i to z własnego podwórka.
Z uwagi na nasze
geopolityczne położenie, moje rodzinne Tuczno jak i okolice, położone
na pograniczu Wielkopolski i Marchii Brandenburskiej, obfitowało w
różne mroczne opowieści. Przyczyna była prosta, każda miejscowość, w
której był warowny zamek, strażnica, czy sakralna budowla, jak kościoły
romańskie, w burzliwych czasach i na spornych terenach były polami
bitew i ciągłych utarczek granicznych. A z upływającymi wiekami
opowieści te narastały łącząc się z ludowymi wierzeniami, podaniami,
legendami i mitami.
Opowieść jest o prawdziwym "jeźdźcu znikąd", który według legendy, przypadkowo zachowanej, a przypisanej do dziejów zamku w Tucznie, z racji analogii i pewnych szczegółów-rycerzu skandynawskiego pochodzenia o imieniu Thorwald. Tego tajemniczego osobnika, który za życia i po zresztą też obrósł legendami, najczęściej miał gościć pan na zamku i Tucznie Mateusz von Vedel.
Wojownik ten słynął z nie lada siły, sprytu, ogromnego jak na owe czasy wzrostu, i w ogóle bano się go jak ognia, powiadano nawet że włada siłami nadprzyrodzonymi. Nierzadko zdarzało się na turniejach, że pokonywał swoich rywali gołymi rękami, a stawali przeciw niemy wojowie uzbrojeni po zęby. Kiedy był atakowany zawsze okazywało się że miał jakąś ukrytą broń, a nawet wtedy gdy był atakowany od tyłu wychodził obronną ręką, z takiej sytuacji. Mówiono że chronią go siły nadprzyrodzone, najprawdopodobniej miał świetnie rozwinięty szósty zmysł, dzięki któremu przeżył dość długo. Kiedy dochodziło do zdobywania murów jakiegoś zamku, fortyfikacji, czy wysokich baszt. Potrafił wspiąć się nań ot tak sobie dzięki pomocy tylko dwóch krótkich mieczy, które z wielką wprawą wbijał w każdą najmniejszą nawet szczelinę w kamiennych murach. Niczym dobrze wyszkolony wojownik Ninjia.
Ale wszystko ma swój koniec a jego był raczej tragiczny, miał jedną słabość, do mocnych trunków, którą wykorzystano przeciw niemu. Koniec końców został otruty, ale dla pewności żeby czasem nie powstał z martwych odcięto mu głowę i spalono. I jak wieść gminna niesie do tej pory błąka się po okolicy szukając swojej głowy. Jak w każdej legendzie tak i w tej jest ziarno prawdy. W podziemiach tuczyńskiego kościoła jest trumna, a w niej dość dobrze zachowane, zmumifikowane szczątki człowieka bez głowy. Kiedy postawi się tę trumnę pionowo, to ów jegomość mierzy sto osiemdziesiąt centymetrów, oczywiście bez głowy, czyli najprawdopodobniej jest to ten właśnie Thorwald, rycerz niepokonany i zdradziecko zamordowany. Jeśli ktoś będzie przypadkiem w okolicy to w mgliste i księżycowe noce może spotkać Thorwalda z Tuczna i lepiej zejść mu wtedy z drogi bo może sobie przywłaszczyć pierwszą lepszą napotkaną głowę.
Oczywiście nie jest to jedyna opowieść z Tuczna, jest ich wiele, a wszystkie je poznałem dzięki panu Randolfowi Bytnerowiczowi, nauczycielowi ze szkoły podstawowej w Tucznie, który od lat pasjonuje się historią tego miasteczka. Każda miejscowość w naszym kraju o bogatej i kilkusetletniej tradycji ma swoje własne opowieści i to jest nasze dziedzictwo nie zapominajmy o tym, dbajmy o naszą tradycję, nasze korzenie.